niedziela, 8 lutego 2015

Uno.



Siedemnasty październik dwa tysiące trzynasty rok.

Chłodny wiatr rozwiał jej długie brązowe włosy, wybrała po raz kolejny numer Iana, błagając by w końcu odebrał. Usiadła na ławce wsłuchując się w irytujący sygnał, a następnie w krótki komunikat.

"Cześć, tu Ian Partclear. Zostaw wiadomość."

Wyłączyła połączenie, a następnie skierowała się w stronę ich wspólnego mieszkania. Było strasznie zimno, więc żałowała, że Ian nie odbierał telefonu i nie mógł po nią przyjechać.Marzyła tylko by znaleźć się w cieple, napić gorącej herbaty, którą specjalnie sprowadzała z Paragwaju (Yerba mate była według niej najlepszym istniejącym gatunkiem herbaty).Na samą myśl o ziołowym wywarze zrobiło się jej cieplej, tym bardziej, że Ian pewnie wleje go do ulubionego kubka dziewczyny z kaczką.

Uwielbiała kaczki, były prawie tak słodkie jak Ian.

Weszła do mieszkania, lecz zamiast planowanego ciepła, przywitał ją chłód. Było tam jeszcze zimniej niż na dworze. Podeszła do okna i zamknęła je. Wszędzie panował mrok. Partcleara widocznie nie było jeszcze w domu...

Postanowiła wziąć szybki prysznic, który choć trochę pomógł by się jej ogrzać.Wchodząc do łazienki, rozejrzała się po wnętrzu. Jej wzrok przykuła wanna, pełna krwi rozcieńczonej w wodzie. Leżała w niej Margaret Houxsoul, jej najlepsza przyjaciółka. Z gardła Anastasi wydobył się przeraźliwy krzyk, który został przerwany ręką położoną na jej ustach.W tym momencie była pewna, że podzieli los koleżanki. Jednak usłyszała znajomy jej głos, co spowodowało momentalny spokój.

- Nie krzycz, kochanie.

Zabrał dłoń. I wyszedł z łazienki, gasząc światło. Anastasia pobiegła za nim i obserwowała, co robi.

Pakował swoje rzeczy. Zastanawiała się dlaczego nie było tu jeszcze policji. Nie zawiadomił ich? Czy to dlatego, że Ian wiedział kto zabił Houxsoul?

- Co robisz? Czemu się pakujesz? - spytała zmartwiona.

- Wyjeżdżam.

W jej oczach pojawiły się łzy. Usiadła obok i spojrzała na jego poważną twarz.

- Dlaczego?

- Moja Anastasio... Być może jest to nasze ostatnie pożegnanie. Nie jesteś w stanie mnie ocalić. Muszę zniknąć, dla twojego dobra. Wiem, że to co zrobiłem było błędem. Na moich dłoniach jest krew. 

- Zabiłeś ją? - spytała, powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem, co przyszło jej z trudem.

- Tak.

Zabrał walizkę i postawił ją przy drzwiach. Spojrzał na Darkbloom ze współczuciem. Usiadł obok niej i delikatnie uniósł podbródek, zmuszając do spojrzenia w jego oczy.  

- Nie ważne co postanowisz... Chcę, żebyś wiedziała... Że bardzo Cię kocham i zrobiłem to dla twojego dobra.

Anastasia nie mogła oderwać wzroku. Starała się zapamiętać każdy fragment jego twarzy. Patrzyli sobie w oczy jeszcze przez moment, który był stanowczo za krótki. W końcu, niechętnie odsunął wzrok, zabrał walizki i wyszedł znikając z jej życia.A ona zadzwoniła po policję, udawała, że nie zna Iana i, że nie wiedziała co wydarzyło się w jej mieszkaniu.


Dwudziesty trzeci marzec dwa tysiące piętnasty rok.

Próbowała nie myśleć o rzeczach, które wydarzyły się wczoraj. Malcolm obudził w niej tęsknotę i ból, tak niedawno o nim zapomniała.

Przypomniała sobie, wszystko, długie godziny przesłuchań na komisariacie, media żyjące śmiercią Margaret. To było okrutne. Na każdym kanale, zdjęcia uśmiechniętej Houxsoul... W pewnym momencie pomyślała, że należało jej się. Nie była osobą, która zasłużyła na bycie szczęśliwą. Krzywdziła, kłamała, niszczyła nadzieję. Gdyby mogła, sama z chęcią by ją zabiła.

Potem pojawił się Malcolm, pozwolił zapomnieć o wszystkim, co było złe w jej życiu. Traktował jak księżniczkę. Dowiedział się prawdy o śmierci Margaret i Ianie. Nie oceniał, zrozumiał, że był to temat, którego nie należy poruszać.

- Dzień dobry... Mój przyjaciel powiedział, że mogę znaleźć tu...

- W tej bibliotece możesz znaleźć wszystko, kochanieńka!

Darkbloom spojrzała badawczo na kobietę siedzącą za ladą, co dziwne - wydała jej się przyjazna. Miała siwe włosy spięte w ciasny kok, małe oczy i wąskie usta wykrzywione w szerokim uśmiechu, nieco ironicznym.

- Pomóc w czymś?

Anastasia spojrzała na swoją kieszeń, w której ukryta była wiadomość. Wymusiła uśmiech i beznamiętnie podziękowała. Poczuła jednak, że w tej chwili nie powinna nikomu ufać.Odwróciła się i wolnym krokiem ruszyła w stronę regałów. Uwielbiała zapach książek, który był dla niej czymś niezwykłym. Lekkim, a jednocześnie pozbawionym swego rodzaju normalności. Czuła się tam tak, jakby świat się zatrzymał.

Oglądała każdą możliwą księgę, niestety żadna z nich nie była tą konkretną. I gdy już miała wychodzić, zobaczyła karton z czerwonym napisem "DO LIKWIDACJI". Podeszła niepewnie i rozejrzała się. Bała się, że ktokolwiek może ją zauważyć. Otworzyła pudło i pochyliła nad nim. Wyciągała po kolei każdą księgę, przyglądając się tytułom. Większość z nich to rozprawy filozoficzne, dotyczące wyższości religii nad inną wiarą, jednak ona nie zniechęcała się i w końcu znalazła.

Spodziewała się zupełnie czegoś innego, a nie - małej książki nie zwracającej na siebie uwagi. Otworzyła pierwszą stronę, uważnie przyglądając się dedykacji napisanej czarnym długopisem.
"Dla naszej A.
Rodzice"

Zastanowiła się jacy rodzice byli na tyle niepoważni by dać swojemu dziecku książkę o demonach. Schowała ją do torebki, uważając, aby nikt nie zobaczył jej małego postępku...

Trzynasty maj dwa tysiące trzeci.

- Anastasia! Gdzie ty znowu jesteś?!

Głos Veronici Claythrone słychać było w całym domu, jednak dziewczynka dalej, uparcie, ukrywała się w szafie, doprowadzając swoją matkę do skraju wytrzymałości nerwowej.

- Uspokój się Vera... Może nie wróciła jeszcze do domu.

Philip, był spokojny, nie podniósł wzroku znad gazety, zapatrzony w artykuł o tragicznym zostawieniu dwudziestu ludzi, na pastwę losu, na jednej z afrykańskich wysp i, tym samym, ściągając na nich wszystkich śmierć.

Uśmiechnął się pod nosem, potargał gazetę i wrzucił ją do kominka. Usiadłszy znowu, zaczął się przypatrywać swojej żonie. Rozpakowywała zakupy.

Nie dało się nie zauważyć, że ich życie polepszyło się od śmierci Colina. Trzeba  dodać, że była to śmierć oczywiście "niespodziewana", "przypadkowa" i "tragiczna". Siostrzeniec Philipa nie zasługiwał na tak duży spadek, a oni tak. Uratował ich od utraty mieszkania, spłacili wszystkie długi, kupili i wyremontowali dom, Anastasia dostała komputer i mnóstwo książek, więc można uznać, że śmierć Colina była im potrzebna...Nagle usłyszeli kichanie w szafie. Philip niepewnie podszedł do drewnianego mebla i, otwierając go, zaczął się śmiać. Vera była wystraszona do granic możliwości, aż tak, że szukała w kuchennej szufladzie rewolwer.

Na dnie szafy, na zimowym futrze swojej matki, siedziała Anastasia, kolorująca obrazek. Ojciec wziął ją na ręce.

- Co tam robiłaś, kochanie? - spytał, patrząc na umazaną mazakami twarz dziewczynki.

- Malowałam laurkę dla mamy...

Vera uśmiechnęła się.

- Za piętnaście minut będzie obiad... Idziecie do łazienki umyć ręce... - powiedziała kobieta, kręcąc głową i uśmiechając się lekko. 

Philip odstawił Anastasie na podłogę, a ona ucieszona pobiegła na górę.Veronica westchnęła, a jej twarz spoważniała, schowała broń na sam dół szuflady. Przecież nie chcieli, żeby Ana "bawiła się" bronią jak Colin....

1 komentarz:

  1. Wow. Pięknie i uroczo. Już lubię tego Iana. Zapowiada się bardzo ciekawie. Życzę Ci dużo weny.
    :-*

    OdpowiedzUsuń